I jak się Wam udały faworki względnie pączki?
Moje już zjedzone do wieczornej herbaty, zostały tylko marne, przypalone, pokruszone resztki, które, tradycyjnie już, zostaną pożarte jutro rano. Powtórka z rozrywki będzie na półpoście.
Przypomniało mi się jak dawno temu, z rodzeństwem ciotecznym chodziłam po wsi jako baran. Wołaliśmy - przyszły dziatki na Ostatki, co nie mają ojca, matki, dajcie pączka na widelec, bo jutro Popielec!
Strasznie się wstydziłam bo przezywali mnie od "miastowych", wstydziłam się tego miasta. Ale pączków nazbieraliśmy całe kosze, aż dziw, że bólu żołądka nie pamiętam.
Czasami to bym chciała takiego postu z dziada pradziada, przed którym to garnki się tłukło aby nawet odrobina tłuszczu do potraw się nie dostała. Ale czasy inne, garnki bardziej trwałe, raz na rok nie godzi się wymieniać.
Także świętuję te Ostatki jak umię, pijąc ostatni w tym roku kieliszek ulubionego wina, jedząc ostatnie słodkości.
Jutro zrobią mi na czole krzyż z popiołu , wyciągnę z pólki Reymonta (jak ja go znajdę w tym bałaganie?) i jak co roku zacznę czytać "Wiosnę".
U mnie w domu przez cały rok ja i córka mamy dietę beztłuszczową. Bardzo pomaga mi kuchenka mikrofalowa, bez której trudno było by mi żyć.
OdpowiedzUsuńA czemu tak "chudo"cały rok?
OdpowiedzUsuńAleż przyjemnie mi się Ciebie czyta:)
OdpowiedzUsuńDzięki!
OdpowiedzUsuń