Dzień wolny, na który czekałam od tygodnia (ależ te święta rozleniwiają).
Długie wylegiwanie się w łóżku (kocham K za jego poranne umiejętności przy potomstwie), potem pierwsze dwa odcinki serialu tak bardzo zachwalanego przez Starszego, potem buszowanie po Waszych blogach (odkryłam fantastyczny o ogrodnictwie, zaraz dodaję do ulubionych), głaskanie psa, dwie kawy, przegląd nowości w Merlinie. Ale chyba trzeba powstać i powitać dzień koło południa :)
Nasi świąteczni narciarze zostawili kilka polskich filmów. Kilka dni temu skończyliśmy " 39 i pół", takiego współczesnego czterdziestolatka, zaczęliśmy "Ekipę". Super jest tak pooglądać sobie polskie filmy w miejscu, gdzie dostępu do polskiej telewizji nie ma (Ok, jest, ale za absurdalne ceny i tylko jeden kanał, także powiedzieliśmy nie). Oglądamy w naszym domowym kinie, na które czekaliśmy od momentu wprowadzenia się do tego domu, czyli jedenaście lat?
Na dworze zimnica straszliwa, w dzień -15C, co nie przeszkodziło Starszemu wrócić wczoraj po treningu w szortach (!), dobrze że chociaż słońce świeci.
Wyjadamy ostatnie własne pomidory. Za to, że przechowały się do dzisiaj muszę podziękować O, która to podzieliła się ze mną poradą swojej mamy. Zielone pomidory zrywamy z krzaka tuż przed nadejściem chłodów, każdy z nich zawijamy osobno w gazetę (u mnie ręcznik papierowy) i układamy w pudełku.
Pomidory dojrzewały powoli i w bardzo różnym czasie, nie są już tak słodkie jak te, które dochodziły na krzaku, ale ciągle własne! Prawda, że imponujące?
Przypominam o akcji Zimowa Zupa !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz