Z czym Wam się kojarzy lato? Że z dzieciństwem to wiadomo, ale z czym jeszcze? Z jakimiś obrazami? Zapachami?
Dla mnie lato to przez wieki całe byly plamy slońca na kafelkach w łazience.
Wychowałam sie w domu przypominającym oficynę. Dziadek Feliks, transplant gdzieś spod Torunia, dostał pracę w fabryce pocisków w Warszawie - przynajmniej babcia Stasia tak to zawsze nazywała.
Babcia Stasia była drugą żoną dziadka Feliksa. Pierwsza osierociła go wraz z siedmioletnim Tadeuszem i dwuletnią Leokadią. Nie wiem, czy zmarła w Toruniu czy już w Warszawie. Ale Feliks dostał się w okolice W-wy i tam poznał moja babcię, matkę mojego ojca, Stanisławę Gańko. Moj tato, Jerzy, urodzil sie w prawobrzeżnej Warszawie w 1927 roku. Nie wiem, gdzie początkowo mieszkali, ale wiem, że w 1936 roku dziadek stał sie na tyle majętny, aby zakupić ziemię na obrębach miasta. Zbudował tymczasową siedzibę. W planach miał duży dom, bo ponoć bardzo dobrze zarabiał. Bog chciał jednak inaczej i w 1938 roku dziadek Feliks zmarł nagle, w wieku 42 lat. Mój tata mial wtedy lat 11. Została wdowa z trójką dzieci. Wkrótce nastała wojna. Walka o przetrwanie. Babcia opowiadała mi jak z mięsem pod płaszczem jeździła poza miasto. Przetrwali, przeżyli. A dom się ostał ten sam. Dobudowywali do niego przez lata, a to z jednej a to z drugiej strony, ale ciagle to byly "czworaki" , schowane na tyłach pieknego, zarośniętego ogrodu.
Jedną z dobudówek była łazienka. Niewielka, zawierająca w sobie wejście zarówno do piwnicy jak i na strych. To wejście na strych miało klapę, którą mama zostawiała otwartą na całe lato, w celach wymiany powietrza. I tutaj dochodzimy do początku mojej historii. Bo kiedy ta klapa na strych była latem otwarta, poranne słońce wpadało przez małe okienko na strychu i odbijało swoje promienie w niebieskich kaflach łazienki. Kiedy tak porankiem, z pełnym pęcherzem leciałam co rano do łazienki, oczom moim ukazywał sie kojący widok lata - słońce przeglądające się w kafelkach nad wanną, czyniące łazienkę tak jasną, że nie trzeba było zapalać światła....nie wiem czemu, ale było to równoznaczne z wakacjami. Potem, jeszcze w koszuli nocnej, pedziłam do ogrodu, gdzie ukryte wśród krzaków leszczyny dojrzewały maliny. Dużo ich nie było, w sam raz na poranne poskubanie. Wczesno letnie śniadanie składało się zazwyczaj z kanapek ze swieżej rzodkiewki posypanej grubą solą.
W moim terazniejszym domu nie mam błekitnych kafli, dużo słonca jest cały rok, na wakacje nie wyczekuję już z tak wielkim zniecierpliwienim. Ale jest jedna rzecz, niezmiennie powtarzająca sie co lato - mrówki na parapecie w mojej sypialni. Czasami uda sie jednej lub drugiej zawędrować trochę dalej z tego parapetu w czeluście domu. Zagubiona, osamotniona, miota sie wtedy zataczając małe kólka w poszukiwaniu nie wiem czego - innych mrówek? jedzenia? mrowiska?
I kiedy dzisiaj rano brałam prysznic zobaczyłam mrówke. Lato przyszło, pomyślałam, i popędziłam do kuchni zrobić kanapki z rzodkiewką :)
Do wykonania potrzebny jest ulubiony chleb względnie bułka, rzodkiewki z ogródka bądź od babci z bazarku, dobre masło i gruboziarnista sól. Smacznego! I szczęśliwego lata
Ze młodym ogóreczkiem też są pyszne :)
OdpowiedzUsuń