Przez ostatnich kilka tygodni moje myśli, ze względu na pewien projekt, krążą wokół literatury kobiecej. Nie tej stricte dla kobiet, ale tej tworzonej przez kobiety. Zastanawiałam się jaka autorka jest mi najbliższa, do których najchętniej wracam, które bym bez mrugnięcia poleciła. Wybór trudny, jak to zresztą wybory często bywają. Jest wiele piszących kobiet, których książek wyczekuję, po których książki sięgam z radościa, do których książek powracam. Jedne piszą książki, które czytam tzw. jednym tchem, inne takie z jakimi jest mi się łatwo zidentyfikować, jeszcze inne piszą w sposób, który satysfakcjonuje moją intelektualną stronę.
Myśląc tak spędziłam wiele godzin w zaciszu mojej domowej biblioteki, kartkując te ulubione, z pewnym rozdrażnieniem dotykając grzbietów tych, które pokładanych w nich nadziei nie spełniły.
I nagle jest! Niczym światło w tunelu, niczym eureka po wielu godzinach bezmyślnego kręcenia się w kółko.
Jest autorka, która swoimi powieściami zdaje się spełniać te wszystkie moje pokładane w jej twórczości nadzieje.
Ann Patchett.
Pierwszą jej powieścią, jaka trafiła w moje ręce było "Bell Canto". To opowieść o pewnym balu, dyplomacji, muzyce,terrorystach, zakładnikach i o związkach jakie po wspólnym okresie przebywania rodzą się pomiędzy ludźmi znajdującymi się po dwóch przeciwnych stronach barykady. To opowieść o tym, jak relatywnie zmienia się nasze spojrzenie na rzeczywistość w zależności od puntku obserwacji.
Ostatnią powieścią Patchett którą czytałam, to podarowana mi przez męża "The State of Wonder".
Pozornie zupełnie inne otoczenie (chociaż Patchett , z nieznanych mi powodów, ciągnie do Ameryki Południowej), inna sytuacja, inne problemy. Ale znowu wybory, jakich nie spodziewaliśmy się na początku książki, znowu relatywizm sytuacji, znowu tajemnica.
Lubię w powieściach Patchett to, że trzymają w napięciu snując jednocześnie moralnie intrygujące ale jakże ludzkie rozważania. Książki zmuszające do myślenia i przemyślenia, ale takie które czyta się szybko i z ciekawościa tego co będzie dalej. Powieści dzieją się w światach dla mnie trudno dostępnych, także możliwość podglądania jest dla mnie dodatkowym bonusem.
Obydwie książki otrzymały wiele nagród. W Polsce dostępne pod tytułami "Belcanto" i "Stan zdumienia" (ten ostatni nie oddaje atmosfery oryginalnego tytułu bo "wonder" to jednak coś innego niż "zdumienie") :) Nie wiem jakie są tłumaczenia, także w miarę możliwości zachęcam do przeczytania w oryginale (Patchett jest Amerykanką, pisze po angielsku). Nie zawiedziecie się.
"Stan zdumienia" czytałam - ale po niemiecku:-) Zauroczyła mnie, wprawiła w stan, zbliżony do tytułowego... Chyba jedna z lepszych powieści, jakie przeczytałam w zeszłym roku:-)
OdpowiedzUsuńDla mnie zdecydowanie również jedna z lepszych. Zachęcam do "Bell Canto" - będziesz podobnie zauroczona :)
OdpowiedzUsuńMam trzy, nieruszone ksiazki tej autorki. Wstyd. Musze je przelozyc na poczatek kolejki :)
OdpowiedzUsuńImani - koniecznie! Ja z kolei muszę przeczytać resztę :)
OdpowiedzUsuńNic nie czytałam Ann Patchett, ale już zdobyłam State of wonder - będę czytać
OdpowiedzUsuń