Było fantastycznie. Zakochałam się w Tatrach i postanawiam wrócić tak szybko jak tylko to będzie możliwe. Tylko może nie w sierpniu, bo wtedy to tam rzeczywiście wężykiem, wężykiem...
Hala Gąsienicowa tak mnie urzekła, że zamieszkałabym w jednym z tamtejszych szałasów. Poezja gdzie by nie spojrzeć.
Nic to, tymczasem przystępuję do rozpakowywania kilogramów książek i filmów, pralka chodzi non stop, sprawdzam kalendarz i już na pierwszy rzut oka widzę, że cholerstwo napięte do granic. Zaczyna się intensywnych kilka miesięcy.
Z prawdziwą radością myślę o gotowaniu. Nawiozłam sobie sporo niedostępnych tutaj przypraw, już mnie kubeczki smakowe swędzą na samą myśl o obfitości darów jesieni , papryki na krzakach dojrzały w czasie mojej nieobecności, pomidorów wysyp, tylko zioła niektóre zmarniały :( Kupiłam kilka magazynów i książek o pitraszeniu, chcę jak najszybciej wypróbować kilka letnio-jesiennych przepisów. A też i na zaprzyjaźnionych blogach szaleństwo korzystania z darów lata w pełni.
Dochodzi szósta rano, lecę robić burrito śniadaniowe bo domostwo za chwilę do życia powstanie...