Znacie przepis jak ją zrobić (tą kapustę, nie mascarę) ? To podzielcie się, proszę...
Kisiłam kapustę już kilka razy, ale tak naprawdę "udała" się tak wspaniale tylko raz.
Zazwyczaj problemem jest, że wydziela za mało soku i zaczyna powoli od góry przysychać. Nie wiem czy fakt mojego pustynnego klimatu ma tutaj aż tak duże znaczenie?
Niemniej jadę dzisiejszym wieczorem po główki ekologicznej kapusty którą chcę zakisić i użyć na świąteczne smakołyki.
Dzielcie się proszę swoim doświadczeniem w tej kapuścianej dziedzinie...
Idąc z duchem zakupów kosmetycznych o których Casablanka pisała, kupiłam sobie dzisiaj serum na mój wymagający reanimacji dekolt i przy okazji dokupiłam swoją ulubioną mascarę. Kilka miesięcy temu ktoś namówił mnie na inną - strasznie byłam niezadowolona. Dzisiaj wracam do moich wieloletnich korzeni. Nie potrzebuję drogich - ta jest najlepsza na świecie !
środa, 28 listopada 2012
wtorek, 27 listopada 2012
Boże Narodzenie 2012 - odsłona pierwsza
O tym, że w Stanach święta zaczynają się w listopadzie wie każdy, nawet taki co mało wie.
W tym roku Thanksgiving Thursday przypadł tak wcześnie, że dał spragnionym handlowcom i nie mniej spragnionym wydawania forsy tłumom prawie o tydzień więcej !
Szaleństwo przedświątecznych zakupów zaczyna się tradycyjnie w piątek po święcie Dziękczynienia (czyli po dniu indyka) czyli w Black Friday. Tyle, że od zeszłego roku ten piątek zaczyna się już w czwartek (wiem, absurd, tylko amerykanie mogą coś takiego wymyśleć). Wiele lat temu odkryliśmy uroki wstawania o czwartej rano i stania w kolejce przed sklepem w oczekiwaniu na otwarcie i z wielką nadzieją, że coś nam się uda złapać. Jedyne wytłumaczenie jakie mam na swoją obronę to fakt, że dorastałam w PRL-u i za butami musiałam kiedyś stać cały dzień (że nie wspomnę jazdy pierwszym dziennym autobusem i wystawania w kolejce do komercyjnego, tylko po to aby tuż przed otwarciem (czyli o jakiejś dziesiątej) być zastąpionym przez własną rodzicielkę - bo o ile krakowską od polędwicy potrafiłam odróżnić, to wybranie ładnej łopatki przechodziło moje ówczesne możliwości i dlatego pani matka przyjeżdżała z odsieczą).
Teraz nie jestem już młodą mężatką poszukującą telewizora, dywanu czy deski do prasowania. Teraz jestem po czterdziestce i uwielbiam poranne spanie. Ale moja Młodsza uwzięła się i wyciągnęła na te koszmarne zakupy. Wróciłyśmy z kilkoma upolowanymi tobołkami, z którego najbardziej chyba mnie cieszy to:
To crockpot, czyli slow cooker, czyli naczynie do powolnego gotowania w niskiej temperaturze.
Dotychczas miałam jedynie model dużo mniejszy, służy nam wiernie do gotowania prawdziwej owsianki.
W ten model to ja niemalże indyka zmieszczę ;)
Rozpoczęłam od dania pachnącego świętami, czyli od wieprzowiny w sosie z ananasa i żurawin, przyprawionej gożdzikami i gałką muszkatułową...czujecie już ten zapach?
Z ostatniej chwili:
Danie wyszło naprawdę wspaniałe, smakowało wszystkim. Robi się tak:
1.5 - 2 kg, kawałek wieprzowiny bez kości natrzeć dokładnie solą, pieprzem i suchym czosnkiem.
Włożyć do garnca . W osobnej sporej misce wymieszać puszkę podziabanego ananasa wraz z sokiem, puszkę sosu z żurawin, ale takiego co to ma ciągle całe żurawiny, 1/4 łyżeczki rozdrobnionych w moździerzu gożdzików, 1/4 łyżeczki gałki muszkatułowej, 1/2 łyżeczki soli. Wymieszać dokładnie, wlać do garnca tak aby pokryło (lub prawie pokryło, jak u mnie) mięso i nastawić na opcję "low" czyli o najniższej temperaturze na 7 i pól godziny! Najlepiej wstawić rano przed wyjściem do pracy a po powrocie będzie na nas obiad czekał. Jeszcze tylko jakaś szybka sałata i wszyscy będą usatysfakcjonowani :)
W tym roku Thanksgiving Thursday przypadł tak wcześnie, że dał spragnionym handlowcom i nie mniej spragnionym wydawania forsy tłumom prawie o tydzień więcej !
Szaleństwo przedświątecznych zakupów zaczyna się tradycyjnie w piątek po święcie Dziękczynienia (czyli po dniu indyka) czyli w Black Friday. Tyle, że od zeszłego roku ten piątek zaczyna się już w czwartek (wiem, absurd, tylko amerykanie mogą coś takiego wymyśleć). Wiele lat temu odkryliśmy uroki wstawania o czwartej rano i stania w kolejce przed sklepem w oczekiwaniu na otwarcie i z wielką nadzieją, że coś nam się uda złapać. Jedyne wytłumaczenie jakie mam na swoją obronę to fakt, że dorastałam w PRL-u i za butami musiałam kiedyś stać cały dzień (że nie wspomnę jazdy pierwszym dziennym autobusem i wystawania w kolejce do komercyjnego, tylko po to aby tuż przed otwarciem (czyli o jakiejś dziesiątej) być zastąpionym przez własną rodzicielkę - bo o ile krakowską od polędwicy potrafiłam odróżnić, to wybranie ładnej łopatki przechodziło moje ówczesne możliwości i dlatego pani matka przyjeżdżała z odsieczą).
Teraz nie jestem już młodą mężatką poszukującą telewizora, dywanu czy deski do prasowania. Teraz jestem po czterdziestce i uwielbiam poranne spanie. Ale moja Młodsza uwzięła się i wyciągnęła na te koszmarne zakupy. Wróciłyśmy z kilkoma upolowanymi tobołkami, z którego najbardziej chyba mnie cieszy to:
To crockpot, czyli slow cooker, czyli naczynie do powolnego gotowania w niskiej temperaturze.
Dotychczas miałam jedynie model dużo mniejszy, służy nam wiernie do gotowania prawdziwej owsianki.
W ten model to ja niemalże indyka zmieszczę ;)
Rozpoczęłam od dania pachnącego świętami, czyli od wieprzowiny w sosie z ananasa i żurawin, przyprawionej gożdzikami i gałką muszkatułową...czujecie już ten zapach?
Z ostatniej chwili:
Danie wyszło naprawdę wspaniałe, smakowało wszystkim. Robi się tak:
1.5 - 2 kg, kawałek wieprzowiny bez kości natrzeć dokładnie solą, pieprzem i suchym czosnkiem.
Włożyć do garnca . W osobnej sporej misce wymieszać puszkę podziabanego ananasa wraz z sokiem, puszkę sosu z żurawin, ale takiego co to ma ciągle całe żurawiny, 1/4 łyżeczki rozdrobnionych w moździerzu gożdzików, 1/4 łyżeczki gałki muszkatułowej, 1/2 łyżeczki soli. Wymieszać dokładnie, wlać do garnca tak aby pokryło (lub prawie pokryło, jak u mnie) mięso i nastawić na opcję "low" czyli o najniższej temperaturze na 7 i pól godziny! Najlepiej wstawić rano przed wyjściem do pracy a po powrocie będzie na nas obiad czekał. Jeszcze tylko jakaś szybka sałata i wszyscy będą usatysfakcjonowani :)
Nadrabianie zaległości
Już spory czas temu dostałam wyróżnienie Liebster Blog od Ani z bloga Życie od kuchni.
Dziękuję i przepraszam za opóźnienie w "odbiorze" :)
"Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie."
A to pytania Ankiwell i moje odpowiedzi:
1. Co fascynuje Cię w ludziach ?
Odmienność. Oryginalność. Ale taka naturalna, nie na siłę.
2. Jakie miejsca chciałabyś odwiedzić ?
Azję. Syberię. Skandynawię. W takiej kolejności
4. Co Cię ostatnio zachwyciło i zatrzymało w biegu ?
Bardzo często zachwycają mnie "moje" góry. Potrafią wyglądać wprost magicznie kiedy światło i pora dnia jest ze sobą w zgodzie.
5. Czy stać Cię na bezinteresowność , dobroczynność / nie pytam w sensie finansowym / ?
Absolutnie, ciągle i nieustająco . Ale nie lubię wykorzystywaczy.
6. Czy wiesz czym jest SZLACHETNA PACZKA ?
Nie mam pojęcia ale już lecę guglować :)
7. Czy przyjaźń pomiędzy kobietą , a mężczyzną istnieje ?
Oczywiście!
8. Czy możesz polecić mi jakiś film , który ostatnio oglądałaś ?
Hangover. Zasiadałam z nastawieniem, że będzie głupawe i bardzo mile mnie zaskoczył.
9. Czy zdarza Ci się uśmiechać do nieznajomych na ulicy ?
Tak, ale w Stanach to normalne. w Polsce natomiast czasami patrzą się na mnie jak na murzyna, chociaż coraz więcej ludzi na mój rozbawiony uśmiech odpowiada podobnie.
10. Czy możesz polecić mi jakiś kawałek Twojego ulubionego muzyka ?
http://www.youtube.com/watch?v=PcyUqTiNjJo
11. Czy masz ulubiony obraz / grafikę ?
Przepraszam, że trzcionka taka misz-masz, ale poleciałam po najmniejszej linii oporu ;)
Nie nominuję dzisiaj bo muszę najpierw złapać dzien wczorajszy, ale co się odwlecze to nie uciecze. Rezerwuję prawo do niminowania w przyszłości...
Dziękuję i przepraszam za opóźnienie w "odbiorze" :)
"Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie."
A to pytania Ankiwell i moje odpowiedzi:
1. Co fascynuje Cię w ludziach ?
Odmienność. Oryginalność. Ale taka naturalna, nie na siłę.
2. Jakie miejsca chciałabyś odwiedzić ?
Azję. Syberię. Skandynawię. W takiej kolejności
4. Co Cię ostatnio zachwyciło i zatrzymało w biegu ?
Bardzo często zachwycają mnie "moje" góry. Potrafią wyglądać wprost magicznie kiedy światło i pora dnia jest ze sobą w zgodzie.
5. Czy stać Cię na bezinteresowność , dobroczynność / nie pytam w sensie finansowym / ?
Absolutnie, ciągle i nieustająco . Ale nie lubię wykorzystywaczy.
6. Czy wiesz czym jest SZLACHETNA PACZKA ?
Nie mam pojęcia ale już lecę guglować :)
7. Czy przyjaźń pomiędzy kobietą , a mężczyzną istnieje ?
Oczywiście!
8. Czy możesz polecić mi jakiś film , który ostatnio oglądałaś ?
Hangover. Zasiadałam z nastawieniem, że będzie głupawe i bardzo mile mnie zaskoczył.
9. Czy zdarza Ci się uśmiechać do nieznajomych na ulicy ?
Tak, ale w Stanach to normalne. w Polsce natomiast czasami patrzą się na mnie jak na murzyna, chociaż coraz więcej ludzi na mój rozbawiony uśmiech odpowiada podobnie.
10. Czy możesz polecić mi jakiś kawałek Twojego ulubionego muzyka ?
http://www.youtube.com/watch?v=PcyUqTiNjJo
11. Czy masz ulubiony obraz / grafikę ?
Przepraszam, że trzcionka taka misz-masz, ale poleciałam po najmniejszej linii oporu ;)
Nie nominuję dzisiaj bo muszę najpierw złapać dzien wczorajszy, ale co się odwlecze to nie uciecze. Rezerwuję prawo do niminowania w przyszłości...
poniedziałek, 26 listopada 2012
30 Year Long Affair
Moje zauroczenie Jeżycjadą zaczęło się ponad trzydzieści lat temu, od Kłamczuchy.
Myślę, że przeczytałam ją w 1981 roku, czyli miałam w rękach jej drugie wydanie, jeszcze to Naszej Księgarni. Pewnie gdzieś tam leży w otchłaniach strychu mojej matki, a może komuś oddała?
Nieważne, bo w mojej własnej bibliotece ukrytej w drewnianym domu w Górach Skalistych mam wszystkie książki Małgorzaty Musierowicz! Kocham Jeżycjadę miłością silną acz platoniczną. Pracy magisterskiej z Jeżycjady nie posiadam, ale kilka opublikowanych artykułów na jej temat popełniłam. Do niektórych pozycji powracałam i nadal powracam, inne połknęłam i odstawiłam na półkę, do kolekcji. Lubię wszystkie.
Szczęśliwą osóbką jestem, bo dane mi było poznać w czasach cielęcych autora którego bardzo polubiłam, który kiedy go poznałam był dopiero na początku swojej drogi i dlatego dane mi z nim było do tej pory spędzić ponad trzydzieści lat. I czekam na więcej!
McDusię podesłała mi kochana moja mama. Ona pewnie nie rozumie tego zauroczenia ale jest fantastyczna i spełnia moje dziwaczne zachcianki. Fajnie to, kiedy 76 letnia dama kupuje wybitnie młodzieżową książkę (te rysunki Musierowicz są aż zanadto zdradliwe) dla swojej 44 letniej córy :)
Książkę połknęłam w dwa wieczory (skończyły się czasy kiedy lektury miały pozwolenie na trzymanie mnie pod lampą do białego rana) , czując niesamowity żal, jak zwykle zresztą, że już się skończyła.
Nie wiem, dlaczego ciągle lubię. Może dlatego że czytając Jeżycjadę jestem beztroską dziewczyną przeżywającą jedną ze swoich pierwszych miłości? A może dlatego, że zawsze potrafię znależć w książkach Musierowicz odpowiednik siebie na obecnym etapie życia? Nigdy mnie nie zawodzi. I już doczekać się nie mogę części kolejnej!
Zbieram się
Aczkolwiek powoli mi to przychodzi...
Nie pisałam, ale zaglądałam do Was, także mniej więcej na bierząco jestem ;)
Wczoraj przeleciałam jak burza po domu zbierając pomarańczowe światełka - przyszedł czas zamiany dyni na gałązki świerku. Przy okazji zerkania na kilka wnętrzarskich blogów zobaczyłam jak ślicznie można dekorować gałązkami modrzewiu. Muszę ruszyć na poszukiwania.
Do wieczora :)
Nie pisałam, ale zaglądałam do Was, także mniej więcej na bierząco jestem ;)
Wczoraj przeleciałam jak burza po domu zbierając pomarańczowe światełka - przyszedł czas zamiany dyni na gałązki świerku. Przy okazji zerkania na kilka wnętrzarskich blogów zobaczyłam jak ślicznie można dekorować gałązkami modrzewiu. Muszę ruszyć na poszukiwania.
Do wieczora :)
wtorek, 6 listopada 2012
Tydzień, który mi dołożył
Niby nic takiego się nie stało, wszyscy cali i zdrowi, życie toczy się dalej swoim zwariowanym tempem, a jednak. Poprzedni tydzień dokopał mi potwornie. Dokopał tak, że do dzisiaj nie mogę się pozbierać , liżę rany, ciągle oglądam się za siebie i patrzę czy ktoś jeszcze nie chce mi przywalić...
I po co mi to? Po co pcham się w działalność skoro już kilka razy wcześniej udowodniłam sobie, że się do tego nie nadaję? Że nie jestem wystarczająco wyrachowana, wystarczająco gruboskórna, że nie zniosę walki poza ringiem i ciosów poniżej pasa? Dlaczego dbam o interesy innych zapominając o swoich własnych? Dlaczego nie przymykam oczu na kłamstwa i krętactwo? Po jaką cholerę mi to wszystko???
Bilans minionego tygodnia to koszmarne ilości adrenaliny w moim systemie, to nieprzespane noce, wylane łzy, długie nocne rozmowy, roztrzęsiony głos, oczekiwanie na cud...
I co z tego, że ktoś przeprasza? Przeproszenie jest tutaj częścią gry, nie przyznaniem się do winy i skruchą za popełnione czyny...
Wcale się nie zdziwiłam, kiedy w piątek pewna pani wjechała w bok mojego samochodu. Zatrzymałam się i pomyślałam...ciekawe co jeszcze?
Dzisiaj podjęłam decyzję, że przestaję się w to bawić, przestaję się angażować, nie zauważam działań na korzyść lub niekorzyść nikogo. Mam to w dupie. Idę czytać książki!
I po co mi to? Po co pcham się w działalność skoro już kilka razy wcześniej udowodniłam sobie, że się do tego nie nadaję? Że nie jestem wystarczająco wyrachowana, wystarczająco gruboskórna, że nie zniosę walki poza ringiem i ciosów poniżej pasa? Dlaczego dbam o interesy innych zapominając o swoich własnych? Dlaczego nie przymykam oczu na kłamstwa i krętactwo? Po jaką cholerę mi to wszystko???
Bilans minionego tygodnia to koszmarne ilości adrenaliny w moim systemie, to nieprzespane noce, wylane łzy, długie nocne rozmowy, roztrzęsiony głos, oczekiwanie na cud...
I co z tego, że ktoś przeprasza? Przeproszenie jest tutaj częścią gry, nie przyznaniem się do winy i skruchą za popełnione czyny...
Wcale się nie zdziwiłam, kiedy w piątek pewna pani wjechała w bok mojego samochodu. Zatrzymałam się i pomyślałam...ciekawe co jeszcze?
Dzisiaj podjęłam decyzję, że przestaję się w to bawić, przestaję się angażować, nie zauważam działań na korzyść lub niekorzyść nikogo. Mam to w dupie. Idę czytać książki!
czwartek, 1 listopada 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)