...po wsiach pełno bzów...
Pamiętacie? Tak mi się jakoś skojarzyło, bo było u nas kilka dni temu gorzej niż te deszcze niespokojne. Śnieżyca nadeszła, trzymała ponad 24 godziny. A skoro przedtem było już naprawdę ciepło, temperatury dochodziły do 20 stopni - moje kwiaty i krzewy ruszyły jak szalone. No i potem ten śnieg. Myślałam, że nie przeżyją, że tulipany i żonkile padną, złamane jak ołówek pod wagą białego puchu. Ku mojej radości 95% ogrodu przeżyło bez szwanku.
Najbardziej ucierpiał mój rozłożysty bez...kilka gałęzi połamanych, dla ratunku trzeba było wycinać.
No i teraz mam w domu właśnie te "po wsiach pełno bzów" :)
Zapach jest niesamowity, odurza już po przekroczeniu progu...
Potem jest już tylko wazon na wazonie...
W pokoju dziennym na ławie
Na parapecie w stołowym
Na komodzie
Na pianinie
I jeszcze raz, wychodząc z domu.
Zdziwiona jestem, że mam w domu tyle dzbanków na kwiaty .
Cudny ten bez, mimo że taki zwykły, pojedynczy, w takim trochę rozmytym kolorze. Ale cały mój, uratowany od zagłady ku naszej radości.
Tak mi jakoś do delikatności bzów pasuje ten akt, naszkicowany przez Młodszą kilka dni temu, ciągle czekający na jakieś ramki. Kto by pomyślał, że Ona rysować też potrafi ...dzieci zadziwiają zawsze.