Była jedenasta wieczorem, doczytywałam już rozdział i właśnie zamierzałam iść na górę, kiedy usłyszałam jakiś tępy ale głośny odgłos. W domu obok od miesiąca trwa remont, pewnie jakaś ciężkawa maszyna poleciała na podłogę. Po jakichś dwóch-trzech minutach coś mnie tknęło i wyszłam przed dom, nadsłuchując.
"...o my God....o my God...o my God" usłyszałam dochodzące gdzieś z tego właśnie remontowanego domu.
Medyk we mnie zareagował natychmiast i tak jak stałam, w pidżamie i boso, pobiegłam w kierunku tego domu, będąc już teraz święcie przekonana, że ta ciężka maszyna, której upadek słyszałam, przywaliła komuś nogę, conajmniej. Mój dom oddalony jest od ulicy małym laskiem, kiedy pokonałam zakręt i zaczęłam zbiegać w dół, zobaczyłam zaparkowane z boku ulicy dwa samochody i grupkę ludzi wokół nich. Biegnę w ich kierunku, włos rozwiany i te bose kopyta i wtedy dopiero zobaczyłam trzeci samochód, okręcony wokół latarni. A przy nim miotający się młody chłopak. Gadający przez komórkę.
"Czy jest ktoś w tym samochodzie!?" - wystękałam ledwie łapiąc dech, głównie z powodu nerwów, bo przecież z górki mi było. Chłopak nie odpowiada. Oszalałym wzrokiem zaglądam przez szyby dymiącego samochodu, młody ciagle na tej przeklętej komórce.
"Zostaw ten cholerny telefon i powiedz mi, czy tam ktoś jest!!!" wrzeszczę już na bezdechu. Oderwał się, spojrzał na mnie niewidzącym zwrokiem i powiedział, że nie. Sekundę potem podeszła do mnie dziewczyna i powiedziała, że ona tam była i ten od komórki, ale obydwoje już wyszli i w samochodzie nie ma nikogo więcej. Dziewczyna nie krwawiła, mówiła i ruszała się normalnie, młodociany od komórki wyglądał też na niepołamanego. Samochód za to do kasacji, owinięty wokół słupa . Stojący obok sąsiad (ten przynajmnie był ubrany) dzwonił na pogotowie. Grupka młodzieży z dwoch niedotkniętch kolizją samochodów stała opodal w zwartym kręgu. Sprawca nieszczęścia miotal się wokól dymiącego samochodu sam.
Pobiegłam z powrotem do domu, nakazałam Starszemu iść i zobaczyć co się stało (nie ma to jak silne przeżycie), buty wreszcie założyłam i pobiegłam w dół raz jeszcze, czekając na pogotowie. Przyjechali po kilku minutach - trzy radiowozy i jedna karetka. Wygląda na to, że młodociani mieli zapięte pasy i tylko dzięki temu wyszli z całej opresji w całości. Czego nie można powiedzić o mnie - czekała mnie bezsenna noc...
The Night Bookmobile 5
Faktycznie emocje niezłe, ja przewaznie w takich razach zasypiam jak kłoda. A co to jest za obrazeczek na dole, a propos czego?
OdpowiedzUsuńZazdroszczę zatem, musisz być bardzo spokojną kobietą. Mnie to wszystko kosztowało ponad godzinę na uspokojenie skołatanego serca...
OdpowiedzUsuńA co do obrazeczków, zacznij czytać tutaj i już będziesz wiedziała:
http://kuchnia-literacka.blogspot.com/2012/03/nagrobek-szymborskiej-czyli-zaproszenie.html
Nie, daleko mi do spokojnej, ja tak reaguję na stres, osiąga zenit, a potem po prostu jakbym traciła przytomność, kładę się i wyłączam. Inna rzecz, że oczywiście zdarza się, że stres mi się na noc przeciąga, wtedy nie śpię. Ale tu nastąpiło rozwiązanie problemu, to pewnie bym padła
OdpowiedzUsuńDlaczego u Ciebie nie można subskrybcji komentarzy zrobić? Nie chciałaś? Wygodnie to jest, bo nie trzeba pamiętać, żeby jeszcze raz zajrzeć do kogoś
@Kasia - subskrypcja komentarzy powiadzasz? Muszę sprawdzić...
OdpowiedzUsuń