niedziela, 17 czerwca 2012

Leniwa niedziela czyli super szybki sos do ryby

Dzisiaj miałam ochotę na nic nierobienie. Dosyć ciągłego kieratu, dosyć wzajemnego popędzania się, że jeszcze to trzeba sprzątnąć, tutaj wypielić, to przyszyć a tamto wyprasować. Dzisiaj niedziela spod znaku leniwca - rozłożyłam się w cieniu parasola, w chłodzie trawy i mojego lasu. Zza drzew dobiegają wrzaski z sąsiadowego basenu, ptaki ćwierlają jak oszalałe, potomstwo oddaje się ochotniczo w ramach Pucharu Świata w Łucznictwie (już trzeci rok u nas), K też ogłosił dzień nic nierobienia, pewnie z okazji tutejszego Dnia Ojca, i radośnie podsypia z gazetą przy uchu...
W nosie mamy, że robota się piętrzy. Niech się piętrzy, a jak umie to może nawet uciekać ;)

W taki dzień trzeba wykonać obiad, który robi się sam.
Grilujemy rybę. Robię do niej szybki sos.
3 łyżki masła rozgrzewam w małym garnuszku aż do momentu spienienia. Wrzucam trzy łyżki kaparów.
Zdejmuję z ognia i dorzucam cienko pokrojone plastry cytryny, uprzednio obranej ze skórki i białej podskórki. Polewam sosem rybę rozkładając równomiernie kapary i krążki cytryny. Całość opruszam delikatnie gruboziarnistą solą.
Pycha!

sobota, 9 czerwca 2012

Czerwiec bez gotowania

Umówiłam się z rodziną, że w czerwcu nie gotuję. Nie przyrządzam posiłków, każdy sobie rzepkę skrobie i walczy o własne przetrwanie. Miałam wizję rodziny więdniejącej z głodu, żołądków przyrastających do kręgosłupa, ogólnego nieszczęscia i rozpaczy. Tymczasem okazuje się, że ten test najtrudniejszy jest dla mnie. Ja po prostu bardzo lubię gotować!
Także dzisiaj, pod pretekstem rozmrażania zamrażalnika i porannej wyprawy na pierwszy w sezonie Farmer's Market, cały dzień spędziłam w kuchni! Gotuję rosół z indyka na jakąś pyszną zupkę później w tygodniu, poczyniłam klopsa z mięsa indyczego, kanapki ze smażoną solą i sosikami, wielki indyk dochodzi w solance, suszę pomidory, przygotowuję się do przyrządzenia pesto z  kiełków czosnku - jednym słowem kuchnia kipi i faluje.
Poznałam dzisiaj nowy smak. Arugula. Znacie? Ja do tej pory nie znałam. To znaczy jadłam w gotowych/knajpowych sałatkach, ale nigdy nie kupiłam i nie bawiłam się z tym zielskiem we własnej kuchni. Aż do dzisiaj. Tak jakoś na mnie popatrzyła ze straganu, pewnie poranne słońce dodawało jej uroku, wyglądała na soczystą, mięsistą, super świeżą - uległam i kupiłam wielki jej pęk. Szok przeżyłam kilka godzin póżniej, kiedy to odłamałam kilka jej liści w celu dodania do kanapek ze smażoną solą. Moje nozdrza uderzył dziwny, nieznany mi dotąd zapach. Odwróciłam się do K, który właśnie kroił pomidory, ze znakiem zapytania na obliczu. "Co tak pachnie?" Rozejrzeliśmy się dookoła. Zajęło kilka sekund zanim zaskoczyliśmy. Co za wspaniała chwila, kiedy odkrywa się coś nowego. K natychmiast uzmysłowił sobie, że zna ten zapach z podróży do Mediolanu. Dla mnie była to całkowita nowość. Arugula. Poszukajcie. Dziwny smak. Początkowo bardzo łagodna i masłowa, po chwili przeżuwania staje się ostra i pieprzna. 
W ramach nie gotowania zaprosiłam jutro kilka osób na obiad. No co? Przecież ktoś musi nam pomóc zjeść tego indyka (będzie nadziewany owocami, niby to takie jesienne jedzenie ale na dworze chłodno, nikt się nie zorientuje, że mamy wiosnę).
A z wyprawy na bazar pozostał nam jeszcze świeżutki groszek i wielkie pędy pora, które wsadziłam do wazonu. Nikt się nie domyśli, że to warzywo a nie kwiat :D

piątek, 8 czerwca 2012

Zdrowe chipsy z jarmużu

Piłkarskie emocje rozpoczęte!
Proponuję Wam zdrowe chipsy na te wieczory wypełnione piwem i nerwami :D

1 pęczek jarmużu (około 7-8 liści)
2 łyżki oliwy z oliwek
sól gruboziarnista

Jarmuż szarpiemy na kawałki wielkości starej pięciozłotówki (tej z rybakiem bodajże), usuwamy łodygę.
Mieszamy poszarpane kawałki z oliwą, posypujemy solą , rozrzucamy na 2 dużych blachach do pieczenia i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 C (400 F) na 15 minut.

Smacznego!

sobota, 2 czerwca 2012

Kubałówka (2)

Kiedy byłam małą dziewczynką chciałam mieszkać w leśniczówce.
Nie , to było dopiero na przełomie 8 i 9 klasy.
Kiedy bylam naprawdę mała chciałam mieć dom z balkonem. Taki jak Luiza, o dwa lata starsza koleżanka "z naprzeciwka". Jej dom wywyższał sie nad naszymi czworakami, miał balkony, schody wewnątrz, schody zewnętrzne prowadzące do drzwi wejściowych. No i Luiza była starsza o dwa lata! Tak naprawdę to nie pamiętam czego jej bardziej zazdrościłam, tego domu, czy faktu że urodziła się kilka lat wcześniej.
Ale kiedy stałam się podlotkiem, marzyłam o mieszkaniu w lesie i pracy leśniczego.
Jako dziewczę wychowane pomiędzy dwoma potężnymi lasami - Olszynka Grochowska i Lasy Rembertowskie , żadne drzewo nie było mi obce.
Po naszej stronie lasów Rembertowskich była leśniczówka. Śliczna, drewniana, stojąca w delikatnym brzozowym zagajniku, tuż przy dużej polanie. Chadzałam tam z mamą kiedy dawała zastrzyki leśniczemu albo kupowała miód od jego żony. Jesienią włóczyłam się tam z tatą w poszukiwaniu ulęgałek. W międzyczasie szalałam w jej okolicach na rowerze.
Pamiętam, że mówiłam rodzicom, że to taki fajny dom. Bo w lesie. Bo drewniany. Taki ciepły a zarazem tajemniczy. Moja mama, całkowicie przerażona perspektywą córki wydającej sie za "zwykłego" leśniczego budowała w mojej wyobrażni przerażające obrazy - a nie bałabyś się tak w lesie? - tak daleko od ludzi? - przecież oni chyba tam prądu nawet nie mają! (mieli!!!) - telefonu im nie chcą podłączyć bo za daleko od drogi - takie były argumenty mamy mające na celu wybicie mi "z pustego łba" jakichś idiotycznych zachcianek o zamieszkaniu w lesie.
Udało sie! Na kilka lat zakochałam się w teatrze.
Ale...co się odwlecze to nie uciecze.
I o ile Kubałówka nie jest ani domem leśniczego ani położona blisko dużego lasu (niestety), jej budowniczowie, wiele lat temu wiedzeni jakimś proroczym objawieniem, zbudowali ją nie wykaszając dębowego zagajnika, który przeznaczono pod budowę. Pewnie kosztowało ich to sporo czasu i sporo kasy, ale ja po wieczne czasy wdzięczna im za tą troskę będę...